poniedziałek, 26 lipca 2010

w ponyville


No i cóż, wobec wydarzeń ostatnich dni tym trudniej byłoby o handamadach pisać, że sporo minęło czasu, od kiedy zrobiłam cokolwiek w tym temacie...
W sobotę był pogrzeb mojego nastoletniego ucznia. Nazwa jego ulubionej miejscowosci- Ponyville- do dzis jest na portalu społecznosciowym, na który, siłą rzeczą już więcej nie zajrzy.. Długo wisiały w pokoju wykonane przez niego plakaty z myszką diddle, które namalował dla Wisienki, gdy uczyłam go w gimnazjum. Stąd obrazek do dzisiejszego posta- choć może mógłby być hand made, bo potrafił robić piękne kartki(techniką której nawet nie potrafię nazwać) nie mam za to wątpliwosci, że była niezwykle praco i czasochłonna. Nie potrafiłam się nadziwić, że nastolatkowi chce się w takie rzeczy bawić..Choć tyle osób go lubiło i szanowało nikt nie zorientował się, że trzeba cos zrobić, by nie odebrał sobie życia. Może nikt nie byłby w stanie temu zapobiec, ja jednak, gdy patrzę wstecz, coraz częsciej żaluję dokrecania sruby- na każdym gruncie. I jeżeli jakies wnioski wyciagam, to głownie takie, że odrobione zadanie nie ma znaczenia specjalnego, podobnie jak inne detale typu rozrzucone rzeczy w pokoju Młodej...a potrafią tak dobrze spokój ducha- którego chyba nikt z nas nie ma za wiele- zakłocić!
A mój uczeń...mam nadzieję, że tam po drugiej stronie jest w Ponyville, bez trosk żadych, otoczony kucykami i przyjaciółmi.

piątek, 2 lipca 2010

poziomkowe wspomnienia


Od jakiego czasu myslę, że warto by było costam napisać, by mój blog nie stracił ostatnich czytelników...jednak wobec planowania od rana do wieczora Królikowego domku, bądź innej zagrody, jaką chcę wkrótce założyć, cięzko zając się czyms innym, niż zastanawianie się, Jak Zaplanować Każdy Szczegół, W Tym Wszystkie Nieprzewidziane Okolicznosci, Aby Wszystko Na Pewno Wyszło.
Tym niemniej Wisienka idąc dzis rano prozaicznie rozmienić pieniądze, wróciła z rzeczą przewspaniałą- miseczką aromatycznych poziomek...
Obudziły one fale wspomnień- jakis czas pojemniczek tych owoców, specjalnie na naszą wizytę kupił mój Dziadek- i opwiedział, że w dzieciństwie ich ulubionym kresowym przysmakiem były własnie poziomki ze mietaną i cukrem. Zabrałam się do przygotowań deseru i jak zobaczyłam, co wcisnąl Dziadkowi Sprzedawca- co druga poziomka była splesniała:/ ogarnęła mnie Zimna furia, na mysl o tak wstrętnym robieniu w konia staruszka, który chce za uciułane grosiki raz kiedy kupić co dobrego..
Dziadka już od roku nie ma z nami, a z każdym dniem brakuje mi go coraz dotkliwiej i coraz trudniej pogodzić się z tym, że go tu już nie ma, że mogę go widzieć i rozmawiać z nim tylko wtedy, gdy się przysni..Może dlatego odczuwam ten brak tak dotkliwie, że wakacyjne pobyty u Dziadków były kwintesencją wszystkiego co najlepsze w moim dzieciństwie- z chodzeniem z psami po mleko, z wyrywaniem skrzypu na działce, z budowaniem szałasów z morwowych patyków, z lodowatą woda napuszczaną do blaszanej wanny i z chodzeniem na lody Melba do Coctailbaru Hortex.
Ech, chyba czas przynieć rumianki z pola do domu i babciowy biszkopt upiec, w ramach pielęgnowania sentymentalnej strony życia:)

niedziela, 13 czerwca 2010

letnie prezenty


Jakis czas temu brałam udział w podaj dalej- no i w efekcie otrzymałam tego oto ptaszka wraz z przesympatycznym liscikiem- dodaje mi radosci wisząc nad miejscem pracy- jestem bardzo wdzięczn Marietcie i pełna podziwu dla techniki, z która się wczesniej nie spotkałam!
Niestety moje podaj dalej okazało się klapą kompletną- nikt nie był zainteresowany niestetyż- zapewne to wynikowa umiarkowanej jakoci wytworów i równej im popularnoci bloga:P Gdyby ktos jednak reflektował- nadal zapraszam!:)
No ale w planach było dziękowanie raczej niż smękolenie...
A więc otrzymawszy ostatnio kolejny ręcznie robiony prezent- które uwielbiam, bo wzrusza mnie, że komus chciało się poswięcić aż tyle czasu:) zastanawiałam się, jaki hand made był pierwszy?
A więc nie licząc odzieży szytej (w tym kostiumu bikini z angielskiego materiału zpaczki gdy miałam trzy lata) i dzierganej, pamiętam: domek dla lalek wykonany przez mamę ( sciany wyklejane tkaniną, meble z pudełek od zapa
łek) domek dla lalek zrobiony przez tatę (duży, czteropokojowy, 2 pokoje dla moich lalek i dwa dla lalek Pat). Następnie były: gra fantasy inspirowana Tolkienem, wykonana jakie ćwierć wieku temu (strasznie fajna była, i to w czasach gdy z planszówek dostępny był Chińczyk i eurobiznes) następnie pudełko ozdobne z czekoladkami wykonane dla nowonarodzonej Gabi- przez siostrę nr 2,- symultanicznie Pat- choć ponoć za szkrabami w tym wieku nie przepadała- wykonała ręcznie wór ubranek...
I sporo jeszcze by można wyliczać, skończywszy na otrzymanym ostatnio łóżeczku dla lalek- które jubilatka uznała za fotelik dla małej dziewczynki,- na foto w łóżeczku lalka uszyta przez Młodszą, oraz 2 kartki ze scrapowego albumu wykonaego przez ciocię Pat.

poniedziałek, 31 maja 2010

przepisy oszczędnej pani domu


Im więcej dni spędzam w domu, z tym większą niechęcią myslę o tym, że za parę miesięcy zapewne wrócę do pracy poza domem- a tymczasem z tygodnia na tydzień coraz bardziej podoba mi się bycie kurą domową- niewątpliwie w dużej mierze dzięki temu, że Srebrny Gaj wprowadził mnie w swiat rękodzielniczek - które nie tyle kluchy gotują, co tworzą arcydzieła- czy to w postaci karteczek, czapeczek czy też innych perfekcyjnych arcydzieł dnia codziennego:)
W związku z tym przyjaciółce wychodzącej za mąż dałam to, co dawniej każda Pani domu miała- mianowicie zeszycik z przepisami. Szczerze mówiąc nie wpadłam na ten pomysł sama, a pod wpływem przepięknie wydanej książki kucharskiej z tradycyjnymi daniami kuchni islandzkiej- którz wygląda na odręcznie napisaną, a uzupełniona jest fotografiami czynnosci gospodarczych z początków wieku.
No więc w zeszyciku takim moim zdaniem powinny się znaleźć potrawy, które będzie można wykonać zawsze- także tuż przed pierwszym- choć to takie krępujące, przyznawać się, że mimo wszelkich umiejętnosci i starań są chwile, gdy oszczędnosć jest nieodzowna- także w kuchni...
Bardzo mi się podobało, że w ksiązce Małgorzaty Kalicińskiej- w "Powrotach nad rozlewiskiem" bodajże- zamieszczone są jako aneks potrawy mazurskie, własnie na chudsze dni- z zastrzeżeniem, że niezależnie od tego, czy podaje się wykwintną borowikową, czy też pokrzywówkę, doskonale dopelnia smaku piękna porcelana, tudzież bukiecik kwiatków na stole.
Z własnej praktyki moge dodać, że ani jajko, ani mleko, nie sa niezbędne do smażenia nalesników- niezbędny za to jest smalec, bo na czym innym przywierają ;P

środa, 26 maja 2010

Dzień Matki - jak polubiłam Bravo:)


O tym co robię, napiszę, jak skończę, a póki co: o bardzo milej niespodziance...
mimo silnej chęci poprawy, nadal nie jestem taką mamą jakbym chciała.. o byle głupstwa pękają mi żyłki w oczach z wsciekłosci;)czemu towarzyszy czasem mruczenie pod nosem zawijasów w iscie szewsko- woźnicowym języku... nie stanowię też niestety wzoru prowadzenia domu...Ponadto przyznaję, że choć wiem, że moich dziewczynek będzie dużo mniej w domu, jak dorosną i choć to naturalne, nie umiem do tego podejsć na luzie...A nastoletnie koleżanki mojej córki ech, rzadko, naprawdę rzadko wzbudzają mój entuzjazm i życzliwosć, co oczywiscie skrzętnie skrywam:)
Staram się, żeby dziewczynki czuły się kochane i wartosciowe, może choć częsciowo mi to wychodzi?
No i mimo tych uchybień, już wiele lat temu miałam łzy w oczach gdy Gabi na przedstawieniu przedszkolnym wyrecytowała- nabierając powietrza w pół frazy- wiersz o kochanej mamusi...
Laurcina - jako, że mówi dosc niewiele- zrobila mi dzis zaraz po wstaniu jajecznicę na głowie- tzw "ciaci" jak sądzę, a Gabwisia przygotowała late, z uroczą karteczką (pochodzącą własnie z owej, wspomnianej w tytule gazety )gloszącą "Jestes wspaniała"- a na magnesie do lodówki przyczepiony magnesem był napis "Kocham Cię Mamo"
- wiem, że nie daję zbyt wielu powodów do takich stwierdzeń- tym bardziej się więc wzruszyłam.

czwartek, 20 maja 2010

puchatkowe pocieszki i podaj dalej






Na okolicznosć sytuacji, że Mała Dziewuszka znów ma gorączkę na granicy realnosci, zanim po raz kolejny zadzwonię po sympatycznych panów z pogotowia (jak tak dalej pójdzie, nie będę musiała podawać adresu, wystarczy, że się przedstawię, a Pani Dyspozytorka spyta tylko czy tam, gdzie zawsze:P postanowiłam zająć czyms ręce i głowę...Tym bardziej, że niezbyt mi idzie tradycyjne okazywanie uczuć poprzez wielogodzinne przytulanki:P Tak więc wykorzystałam sugestię z nabytej niedawno na pchlim (www.pchli.blogspot.com) książeczki "Puchatkowe ciasteczka" i zainspirowana przepisem na ciasteczka na rozweselenie jesiennego wieczoru, wykonałam ciasteczka z tego, co pod ręką, czyli:
kostki margaryny
2 szkl mąki
1/2 szkl brązowego cukru (bo byłam icekawa jak smakuje:)
1/2 szkl białego cukru
aromat waniliowego

ponieważ ciasteczka były mało słodkie, dorobiłam też pseudoczekoladową polewę,Z:
- 4 łyżek margaryny
4 łyżek mleka
5 cukru
2 łyżek czekolady w proszku
aromatu pomarańczowego

no i wyszło jak na zdjęciu:)

kto ciekawy, jak to smakuje na żywo, zapraszam do wzięcia udziału w "Podaj dalej"( ja się zapisałam u Marietty:)
zasady są następujące:
1. Musisz posiadać własnego bloga.

2. Pierwsze trzy osoby, które umieszczą pod tym wpisem komentarz, w którym zgłoszą chęć wzięcia udziału w zabawie, otrzymają ode mnie, mały ręcznie robiony upominek, który wyślę w ciągu 365 dni.

3. Ty organizujesz taką samą zabawę u siebie i dajesz szansę kolejnym trzem osobom na prezent od ciebie.

4. Każdy Blogowicz może 3 razy uczestniczyć w takiej zabawie.

Nie spodziewam się lawiny zgloszeń, więc zapraszam tym serdeczniej:)

wtorek, 18 maja 2010

tradycyjna kuchnia a pojęcie sztuki:)


Wykonywanie rękodzięł wlecze się swym zwykłym slimaczym tempie, a w między czasie siostra w stanie błoogosławionym zaawansowanym zgłosila zapotrzebowanie na dania domowe w słoikach, w tym między innymi gołąbki. Niestety póki co zapowiada się, że efekt będzie proporcjonalny do mojego doswiadczenia w tej dziedzinie, nie za do zaangażowania jakie wkładam w ich wykonanie-
ale: co definiuje sztukę? Czy produkt końcowy musi być ładny? trąci popkulturą:P Może więc ma mieć przesłanie i wyrażać emocje? Jesli tak, to gołąbki moje niewątpliwie reprezentują sztukę wysoką:)
1.Wyjasnienie nr 1: przesłanie jest następujące: Obdarowana po spożyciu smacznych gołąbków cieszy się z siostrzanych uczuć jakimi jest obdarzana, skrzydeł dodaje jej swiadomosć, że jej starsza siostra spędziła około 3 godzinprzygotowując dla niej to pyszne danie;)
2.Wyjasnienie nr 2: siostrze starszej nie wykonywałam gołąbków bo:
a) nie zgłosila zapotrzebowania
2) gdy ona miała wielki brzuch, ja miałam jeszcze większy:P
efekt końcowy zostanie uwieczniony po zapasteryzowaniu:)

wtorek, 11 maja 2010

Kto rano wstaje..




...ten ma szanse na udany spacer.
Sporo lat lat temu, zdarzało mi się sciągać Wisienkę z łóżka o brzasku po to, by wspólnie obejrzeć wschód słóńca no i przede wszystkim powąchać- jak fantastycznie pachnie łąka, zanim zacznie się dzień. Jesli ktos lubi obserwować ptaki- to także doskonała pora.
Ostatnio po raz kolejny odwiedzilimy Szklarską- tym razem w pełnym składzie. I choć nie widziałam nic- lub prawie nic- nowego, to, co urzekło mnie parę lat temu, teraz podobalo mi się równie mocno. Jako, że kolekcja moich map jest starsza ode mnie samej, zdarza mi się zmylić ulice, gdy szukam np. skrzyżowania I go maja z Dzierżyńskiego- i o ile nie jestem strasznie zmęczona lub głodna, daje czasem całkiem ciekawe efekty:)
W ten sposób 6 lat temu trafiłysmy na zarosnięty i zapomniany cmentarz ewangelicki- oczywiscie odwiedziłysmy go i w tym roku, zmienił się bardzo- wprawdzie zamiast dzikich chaszczy gładziutka trawka, ale za to slady spray'a i poprzewracane nagrobki:/
Najbardziej jednak zaskoczyło mnie, że na pobliskim cmentarzu częsć płyt pięknie wmurowana w tablicę cmentarną, a pozostałe- oparte o kubeł na smieci:/ mam głęboką nadzieję, że czasowo i przypadkiem..
Kiedy tak zastanawiałam się, kto sprawił, że można wejsć na cmentarz ewangelicki, przypadkiem trafiłam na slad Stowarzyszenia Magurycz- grupę ludzi, którzy od wielu lat pracując ciężko odnawiaj ą takie własnie zrujnowane cmentarze..
http://www.magurycz.fora.pl/
Ucieszyłam się niezmiernie, bardzo chcę do Stowarzyszenie dołączyć, zarówno wpłacając gigantyczną składkę wynoszącą 4 (słownie: cztery:) zł miesięcznie, a jak dziewuszka pozwoli (czytaj podrosnie), to i wykonać wraz z grupą jakie rękodzieło w postaci prac rekonstrukcyjnych- być może będzie to wycinanie krzewów po prostu.:) Btw, wstyd mi się zrobiło, że ostatnio rzadko kiedy poswięcam swój czas i energię dla innych (czyli całkiem nieznajomych)- o ile się nie mylę, gdy zrobiono badania w USA okazało się, że statystycznie KAŻDY pracuje godzinę DZIENNIE na rzecz innych... jakby było u Nas? jeden na sto godzinę na tydzień, czy mniej?

sobota, 1 maja 2010

kartka ślubna i pożytki z nauki w szkole płynące :)



Jako nauczycielka z dosć sporą praktyką czasem zastawiam się nad sensem chodzenia do szkoły...
Otóż przyznać muszę, że trafił się choćby taki pożytek: W podręczniku do angielskiego "Inside out" napotkałam wiersz 85 -letniej Nadine Stair (If I had my life to life over I'd dare...), który zachwyca mnie i stanowi dla mnie niejako manifest programowy- w moim przekładzie traci nieco uroku oryginału, a brzmi mniej więcej tak:

Gdybym miała swoje życie przeżyć jeszcze raz,
zrobiłabym więcej błędów i częściej bym odpuszczała.
Mniej rzeczy traktowałabym serio i częściej wykorzystywałabym okazje.
Zdobyłabym więcej gór i przepłynęła więcej rzek.
Jadłabym mniej fasoli, a więcej lodów.

Może miałabym więcej realnych problemów, ale za to mniej wydumanych.
Cóż, należałam do osób, które rozsądnie i rozważnie przeżywają dzień po dniu.
Były w moim życiu wspaniałe chwile,
lecz gdybym miała przeżyć je jeszcze raz, byłoby ich dużo więcej-
tak naprawdę, tylko one byłyby ważne- chwile, nie zaś planowanie wiele lat naprzód.

Byłam jedną z tych osób, które zawsze podróżują z termoforem, termometrem
i płaszczem przeciwdeszczowym-
gdybym miała odbyć tą podróż jeszcze raz, mój bagaż byłby lżejszy.

Gdybym miała przeżyć swoje życie raz jeszcze,
wcześniej zaczynałabym chodzić boso wiosną
i nie założyłabym butów do późnej jesieni.
Częściej chodziłabym na tańce i nie omijalabym karuzeli.
Zebrałabym więcej stokrotek.

Więc gdybym chciała,przekazać cos, co może moim zdaniem jest ważne...to bylby to wlasnie wiersz Nadine. Wiedziałam też, że kartkę dla Młodszej Siostry chcę wykonać sama- nie zrażającym się brakiem umiejętnosci w tym temacie:) Kiedy więc z Siostrą Starszą- wobec potwornej kolejki do Zoo- ruszysłymy z rodzinami na targ staroci, z radocią wypatrzyłam tam kartkę "Z powinszowaniem imienin" wprawdzie, ale motyw bardzo mi się spodobał. Wycinałam pod presją, że strach zepsuć, bo drugiej przedwojennej kartki nie będzie:P Z racji nie posiadania jakichkolwiek elementów fachowych, kartka została wykonana z:
papieru wizytówkowego
kartki z antykwariatu
lisci tulipana oraz kolczyka (dołączonego onegdaj do "Bravo") użyczonych przez Wisienkę
oraz 2 koralików ze sznura, który zerwał się jakis czas temu
przyznaję, że kleiłam to wszystko Super Glue:)
Mimo całej niefachowosci- mam nadzieję, że Asi i Ronniemu się spodoba

wtorek, 27 kwietnia 2010

nakarm swoją obsesję- czyli jasiek nr 9


Lecąc ostatnio na pociąg doszłam do wniosku, że grzechem by było nie zajrzeć do second handu po drodze- wprawdzie nie miałam w planach żadnego konkretnego zakupu, jadnak gdy ujrzałam podusię z aplikacją kaczuszek- nie mogłam jej się oprzeć, mimo posiadania rozlicznych poduszek w domu.Jedank stwierdziałam, że 4 zł, to tyle, co paczka herbatników, a ma 0 kalorii, cos z niej zostanie, no i jest bardziej miękka pod głową.
Ponadto przyszedł mi do głowy, aby z robić w domu miękki kąt wypełniony takimi podusiami- byłby to doskonały pretekst do okazyjnego zakupu kolejnych 10 sztuk:)
Podusie znajdujące się w tle- to patchwork w odcieniach różu od Gajowej (występującej jako alter ego bożonarodzeniowego aniołka:P) oraz jedna z pierwszych rzeczy popełnionych rękodzielniczo- poduszka dla mojego męża, i no to na etapie, kiedy mężem jeszcze nie był,- jako dobra dusza :D zechciałam mojemu przyjacielowi uszyć w ręku podusię, uszyć poszewkę, doczepić na zatrzaski maskotkę- na zastrzaski po to, by można ją odczepić, w razie gdyby uwierała= uczciwie oprzyznaję, że zaczepiany za piżamkę Stefan został zagarnięty przez jedno z dzieci i gdzies się zawieruszył, do zdjęcia więc pozuje jego kolega- Andrew.
Dzis nadziwić się nie mogę, że mi się chciało:))

sobota, 10 kwietnia 2010

o żałobie

...kilka dni temu uczestniczyłam w pogrzebie,
dzis wiem, że to samo czeka wiele, wiele innych osób
choć takie spostrzeżenie jest dosć banalne, nie sposób nie pomysleć, że Ci ludzie podobnie jak my, z kims rozmawiali, na kogo się złoscili, planowali wykonanie jakis płatnoci, może zastanawiali się kiedy pojadą na urlop- i pewnie wiele rzeczy, które chciali zrobić, planowali na później
jak będą bardziej wypoczęci
jak będzie więcej pieniędzy
jak będzie cieplej

środa, 7 kwietnia 2010

Zeby zrobiło się wiosenniej



Z zaskoczeniem zauważyłam, że minęły już 2 tygodnie od poprzedniego postu. Cóż, ostatnio czas nie bardzo sprzyjał pisaniu, bo i smutne sprawy i zamęt związany z przygotowaniem Swiąt. W międzyczasie w miarę pozytywnie udał się eksperyment z kandyzowaniem owoców, ale o tym kiedy indziej.
Siedząc z Laurcinką w szpitalu stwierdziłam, że doskonałym zajęciem będą jak zwykle małe robótki, no a od dawna planowałam już co zrobić dla mojej Tildy. Tyle, że w miarę postępu prac, włóczka podobała mi się coraz bardziej- no i w pewnym momencie doszłam do wniosku, że Tilda jeszcze odrobinkę poczeka, a ja póki co zamierzę się na sukienusię dla dziewczynki.
Od pewnego czasu obserwuję, co się sprzedaje, a co nie bardzo, w kwestii ubranek dziecięcych.No i oprócz tego, że hitem są pewne marki, furorę robią wszelkie rzeczy "dzianinkowe"- w szczególnosci sukienusie- bezrękawniki takie ja ta na fotografii- (kiedys zauażyłam ją na allegro i zapisałam sobie do inspiracji|), oraz pasujące do tego getry.
Mając na uwadze zarówno 3 reklamówki włóczek, jak i potrzebę zajęcia rąk, postanowiłam spróbować zrobić co podobnego. Póki co wygląda na to, że sukienusia dobra była czterolatka, więc nim skończę, będzie jak znalazł:D

środa, 24 marca 2010

wisienka się starzeje:)


Jak zdjęcie wskazuje, chodzi o urodzinki współblogowiczki...
Otóż wczoraj wisienka osiągnęła wiek, który w USA oznacza pełnoletnosć... Ze względu na pewne wiosenne napiecia w budzecie prezent by
ł raczej skromny, a złożyły się nań: zestaw do samodzielnego wykonania koralików i broszek oraz woreczek na drobiazgi z zaprzyjaźnionego SG. Jubilatka ucieszyła się i podziękowała naprawdę wylewnie- choć niekoniecznie prezent realizował marzenia trzynastolatki..A ja po raz kolejny wzruszyłam się jej dobrym serduszkiem - przypominając sobie znamienną sytuację sprzed paru lat: zrobiłam to, czego robić nie należy, mianowicie wzięłam Gabisiową gumke do włosów bez pytania i pech chciał, że w dodatku ją zniszczyłam:/
No więc gdy dziewuszka wróciła ze szkoły, zaczełam tłumaczyć się gęsto i szczerze przepraszać- Gabi nie tylko powiedziała:nic się nie stało, Mamusiu, ale też wręczyła mi pudło ozdób do włosów wszelakich: żeby miała Mamusiu swoje i nie musiałą pożyczać:)
Sytaucja takich było wiele..no coż , bardzo mądra i kochana jest moja mała kobietka:)
Przyznaję się uczciwie, iż aparat siadł i zdjęcie jest z celebracji zeszłorocznej:)

czwartek, 18 marca 2010

Szpital dla Lalek


Kiedy miałam kilka lat, w sąsiedztwie widnial szyld zakład naprawy zabawek- niestety, nigdy nie widzialam, by to tajemnicze miejsce bylo otwarte..
Nie jestem wprawdzie (przynajmniej w swoim mniemaniu:) potwornie stara, jednak gdy byłam małą dziewczynką, ze wzlędów zarówno finansowych i jak i rynkowch, lalek wprawdzie miałam kilka, ale chyba tylko jedna miała wszystkie kończyny- nic więc dziwnego, że ulubioną zabawą moją i mojej starszej siostry (znanej w pewnych kręgach jako Gajowa) była zabawa w szpital- leki owszem podawałysmy i zastrzyków też nie brakowało, jednak pacjentki nadal były mocno zdekompletowane...
wierzyłam że w istniejącym gdziestam lepszym swiecie istnieją kliniki, z których lalki wracaja jak po wizycie u chirurga plastycznego- wówczas wprawdzie do takiej placowki nie dotarlam, ale co się odwlecze to nie uciecze- dni temu kilka w zaprzyjaźnionym secong handzie zauwazyłam przecudnego aniolka- elfa, a starantosc wykonania jego buzi dowodzi, ze nie zostal wykonany w państwie srodka. Wyraziłam chec nabycia, ochoczo przystając na proponowaną cenę 5zł- pod warunkiem odnalezienia obu brakujących skrzydełek.Skrzydełka się znalazły, jednak, jako że rekonstrukcja zdawała się zapowiadać źle, Pani stwierdziła że to cudo dostanę za darmo.
Stan pierwotny widać na pierwszym zdjęciu, stan po zabiegach rekonstrukcjnych przedstawię, jak naprawię aparat:)
Tak więc teraz elf swietnie wpasowuje się w wizję pokoju w kojących zieleniach.

niedziela, 7 marca 2010

sztuka użytkowa - urodziny Stryjka


Cudny kucyko- piesek nie dotarl póki co do odbiorcy, jako że Gajową rozlożyl w.Ebola lub cos o podobnym przebiegu- celebracja w uszczuplonym gronie odbędzie się jednak, a jakże!
Dostojny jubilat- prze rodzinę i znajomych zwany Stryjkiem (choć, jak wiadomo, Stryjkiem jest teoretycznie dla mojej mamy, dla pozostałych zas...Z racji wieku- dziadkiem. Z racji zachowania-dżentelmenem najwyższej próby.
Otóż po otrzymaniu słodkiego drobiazgu, obdarowany dyskretnie, acz dosć natarczywie, wracał do tematu niespodzianki- nie miałam pojęcia o co chodzi:/ O brak obiecanego prezentu? Nieco zażenowana wyjęłam pracę z niedokończonym decoupage, obiecając kwiatek dokleić lepiej, ale widać było, że nie w tym rzecz.
Dobre 3 godziny zastanawiałam się, jaką by tu dla solenizanta niespodziankę wymyslić, gdy wreszcie okazało się, że jubilat nie tyle chce niespodziankę dostać, co raczej potrzebuje Współpracownika przy tajnym planie wręczania niespodzianek na Dzień Kobiet siostrzenicy, wnuczkom i prawnuczce!
Wzruszona takim podejsciem do tematu, stwierdziłam, że nie możemy być gorsze, i zbliżające się party przygotować jak najpyszniej- no i handmadowo oczywicie:)
Zdjęcie dotrą potem, póki co zmykam do ozdabiania tortu:)

niedziela, 28 lutego 2010

bocianem wyleci, kurką powraca


Mimo przeszkód i zniechęcenia, udało się wykonać podusię dla najmłodszej szyszeczki/ szyneczki- ambitny plan zakładał uszycie jej całkiem w ręku, albowiem kiedys już handmade podusię popełnilam, jednak wobec znalezienia stosownego egzemplarza w postaci miękkiego fioletowego serduszka w second handzie, zainwestowałam 5 zł, licząc, że pozostało mi "tylko" wykonanie aplikacji. Droga siostra, oficjalnie działająca jako Gajowa, udzieliła mi krótkiej lekcji pokazowej nt. sciegu drabinkowego- jak widać okazałam się srednio pojętną uczennicą:) Miałam wrażenie że jest to bocian, jednak za sugestią Taty Szyneczki dorobiłam ptaszkowi grzebyczek, i okazało się, że wypisz wymaluj kurka wyszła- prawie jak hit z nexta:D

wtorek, 23 lutego 2010

Karme love:)


Niezrażone niezwykłą urodą misia (naprawdę miał mieć jedną nóżkę krótszą:P
przystąpiłymy do kolejnych niskobudżetowych działań twórczo- destrukcjyjnych- tym razem padło na scianę. Ponieważ scianę stonowił szarobury regips, z gipsowymi maziajami, wyszłam z założenia, że gorzej nie będzie- i postanowiłam wykorzystać resztki farby, za pomocą pigmentu za 3,80 zmienić kolor na czekoladowy.
Chyba jednak farba słonecznożółta miała zbyt intensywny kolor, bo mimo wlania całej buteleczki do objętoci pó litra...wyszło jak na zdjęciu, ale póki co zadowolone jestemy obie:)

niedziela, 21 lutego 2010

kiełkowanie


Choć szyszki zapewne nie kiełkują...Na gruncie lektury i podziwiania tego, co dzieje się W Srebrnym Gaju i miejscach zaprzyjaźnionych, nie tylko- jak to w ankiecie na ulubioną stroną www napisałam- tyleż górnolotnie, co kiczowato- zmieniło moją codzienność, dodając jej kolorków, ale i spowodowało przejście do czynu. Wczoraj popełniłam- dość nieudolne, ale co tam- pierwsze rękodzieło- dziś moja córka dopytywała wytrwale- Mamo, kiedy będziemy ten dekupaż robić? Decoupage nie robiłyśmy, bo nie umiem, za to pomogłam- choć i tu umiejętnościami nie grzeszę- w wykonaniu broszki- monstera.

W ten oto sposób, Gajowa- która dotychczas stonowiła dla mojej latorośli megaautorytet, Który-Nigdy-Się-Nie-Czepia-i-Nigdy-Nie-Dokucza stała się wzorem do naśladowania :)