poniedziałek, 26 lipca 2010

w ponyville


No i cóż, wobec wydarzeń ostatnich dni tym trudniej byłoby o handamadach pisać, że sporo minęło czasu, od kiedy zrobiłam cokolwiek w tym temacie...
W sobotę był pogrzeb mojego nastoletniego ucznia. Nazwa jego ulubionej miejscowosci- Ponyville- do dzis jest na portalu społecznosciowym, na który, siłą rzeczą już więcej nie zajrzy.. Długo wisiały w pokoju wykonane przez niego plakaty z myszką diddle, które namalował dla Wisienki, gdy uczyłam go w gimnazjum. Stąd obrazek do dzisiejszego posta- choć może mógłby być hand made, bo potrafił robić piękne kartki(techniką której nawet nie potrafię nazwać) nie mam za to wątpliwosci, że była niezwykle praco i czasochłonna. Nie potrafiłam się nadziwić, że nastolatkowi chce się w takie rzeczy bawić..Choć tyle osób go lubiło i szanowało nikt nie zorientował się, że trzeba cos zrobić, by nie odebrał sobie życia. Może nikt nie byłby w stanie temu zapobiec, ja jednak, gdy patrzę wstecz, coraz częsciej żaluję dokrecania sruby- na każdym gruncie. I jeżeli jakies wnioski wyciagam, to głownie takie, że odrobione zadanie nie ma znaczenia specjalnego, podobnie jak inne detale typu rozrzucone rzeczy w pokoju Młodej...a potrafią tak dobrze spokój ducha- którego chyba nikt z nas nie ma za wiele- zakłocić!
A mój uczeń...mam nadzieję, że tam po drugiej stronie jest w Ponyville, bez trosk żadych, otoczony kucykami i przyjaciółmi.

piątek, 2 lipca 2010

poziomkowe wspomnienia


Od jakiego czasu myslę, że warto by było costam napisać, by mój blog nie stracił ostatnich czytelników...jednak wobec planowania od rana do wieczora Królikowego domku, bądź innej zagrody, jaką chcę wkrótce założyć, cięzko zając się czyms innym, niż zastanawianie się, Jak Zaplanować Każdy Szczegół, W Tym Wszystkie Nieprzewidziane Okolicznosci, Aby Wszystko Na Pewno Wyszło.
Tym niemniej Wisienka idąc dzis rano prozaicznie rozmienić pieniądze, wróciła z rzeczą przewspaniałą- miseczką aromatycznych poziomek...
Obudziły one fale wspomnień- jakis czas pojemniczek tych owoców, specjalnie na naszą wizytę kupił mój Dziadek- i opwiedział, że w dzieciństwie ich ulubionym kresowym przysmakiem były własnie poziomki ze mietaną i cukrem. Zabrałam się do przygotowań deseru i jak zobaczyłam, co wcisnąl Dziadkowi Sprzedawca- co druga poziomka była splesniała:/ ogarnęła mnie Zimna furia, na mysl o tak wstrętnym robieniu w konia staruszka, który chce za uciułane grosiki raz kiedy kupić co dobrego..
Dziadka już od roku nie ma z nami, a z każdym dniem brakuje mi go coraz dotkliwiej i coraz trudniej pogodzić się z tym, że go tu już nie ma, że mogę go widzieć i rozmawiać z nim tylko wtedy, gdy się przysni..Może dlatego odczuwam ten brak tak dotkliwie, że wakacyjne pobyty u Dziadków były kwintesencją wszystkiego co najlepsze w moim dzieciństwie- z chodzeniem z psami po mleko, z wyrywaniem skrzypu na działce, z budowaniem szałasów z morwowych patyków, z lodowatą woda napuszczaną do blaszanej wanny i z chodzeniem na lody Melba do Coctailbaru Hortex.
Ech, chyba czas przynieć rumianki z pola do domu i babciowy biszkopt upiec, w ramach pielęgnowania sentymentalnej strony życia:)